DSCN9450
W długi majowy weekend rozpoczęła się najdłuższa dotychczas wyprawa rowerowa KTR „Wrześnianie”. Cały ten siedmiodniowy, atrakcyjny wyjazd był planowany i przygotowywany przez klub z Wągrowca już w ubiegłym roku. Natomiast na początku bieżącego, miało miejsce omawianie szczegółów organizacyjnych przez obie grupy.

Dzień 1. (poniedziałek, 26.04.2014r.)
Częstochowa – Mirów – Siedlec – Srocko – Kusięta – Olsztyn (dystans 25 km)

O 5.45 sprzed Twojego Marketu we Wrześni wyruszyło w drogę 12 przedstawicieli naszej grupy oraz 11 osób z KTR Pałuki Tour. Do Częstochowy jechaliśmy sześcioma samochodami, a nasze rowery przemieszczały się na dwóch przyczepkach. Po drodze kilkakrotnie stawaliśmy na krótki postój (m.in. aby sprawdzić stan przyczepki na kilkanaście rowerów). Na trochę dłużej zatrzymaliśmy się w restauracji „Tumidaj” w miejscowości o tej samej nazwie. Do Częstochowy dotarliśmy po godzinie 12. Na terenie Domu Sióstr przy ulicy Wyszyńskiego 77/79 zaparkowaliśmy nasze samochody, założyliśmy stroje rowerowe oraz przepakowaliśmy zbędne bagaże do wozu technicznego, który miał nam towarzyszyć w dalszej drodze.
Około 13.30 wyruszyliśmy rowerami w trasę do Olsztyna. Przejechaliśmy przez Częstochowę. Niezbyt wysokie wzniesienie zwane Świętą Górą Przeprośną dało nam przedsmak tego, co nas miało czekać przez najbliższe 6 dni. Jechaliśmy drogami asfaltowymi rozglądając się po okolicy. Zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie, aby skonfrontować szlaki rowerowe zaznaczone na mapie z rzeczywistością w terenie. Pogoda nam sprzyjała. Było słonecznie i dość ciepło. Dookoła rozciągały się ładne krajobrazy, a zapierający dech w piersiach widok ukazał się w samym Olsztynie, gdy zza zabudowań wsi wyłoniły się ruiny zamku górujące na wzniesieniu. Po dotarciu na miejsce przed 16-tą rozlokowaliśmy się w dwóch kwaterach prywatnych przy ul. Polnej 85 oraz Szkolnej 10. Wystarczyła kąpiel, aby zregenerować siły i o godz. 17 wyruszyć zwiedzać miejscowość. W Olsztynie obejrzeliśmy ruiny średniowiecznego zamku królewskiego rozbudowanego w XIV w., będącego niegdyś jedną z najbardziej warownych budowli na pograniczu śląsko-małopolskim. W XV w. Szwedzi zrujnowali zamek, a do dziś zachowały się tylko wieże, fragmenty murów budynków gospodarczych oraz częściowo piwnice. Tradycja mówi o zjawie Maćka Borkowica, krążącej po ruinach zamku – wg. legendy został skazany na śmierć głodową w lochach pod główną wieżą zamku. Naszemu zwiedzaniu tego urokliwego zakątka towarzyszyły rozmowy, podziwianie widoków, czytanie informacji o historii tego miejsca oraz robienie pamiątkowych zdjęć. Po powrocie z wycieczki do miejsca zakwaterowania rozpoczęła się dalsza integracja.

Dzień 2. (wtorek, 27.04.2014r.)
Olsztyn – Biskupice – Suliszowice – Ostrężnik – Trzebniów – Moczydło – Kotowice – Niegowa – Mirów – Bobolice – Ogorzelnik – Niegowa – Mirów – Kotowice – Podlesice (dystans 54 km)

Wypoczęci o 9.00 ruszyliśmy w dalszą drogę szlakami rowerowymi wiodącymi przez las. Przejeżdżaliśmy przez teren rezerwatu przyrody Sokole Góry. Dalej dotarliśmy do rezerwatu przyrody Ostrężnik, który stanowi wzgórze wapienne z ruinami warowni z XIV w. Na jego terenie znajduje się: Jaskinia Ostrężnicka, do której wejścia dotarliśmy oraz chroniony las bukowo-grabowy. Tutaj miał miejsce dłuższy postój połączony ze zwiedzaniem oraz robieniem pamiątkowych zdjęć. Ten czas był okazją do rozmów z innymi turystami (motocyklowymi i pieszymi). Następnie dojechaliśmy do Mirowa, gdzie również znajdowały się ruiny średniowiecznego zamku zbudowanego w czasach Kazimierza Wielkiego. Ten zamek także ucierpiał podczas potopu szwedzkiego. Zniszczono wówczas znaczną część murów i mimo podjętych prac renowacyjnych w późniejszym okresie został opuszczony. W 2006 r. rodzina Laseckich rozpoczęła prace mające na celu ratowanie tego zabytku. Obecnie nie jest możliwe zwiedzanie zamku, ponieważ ze względu na zagrożenie jakie stwarza dla turystów został ogrodzony. Pomimo tego okazał się świetnym natchnieniem dla naszych fotoreporterów, którzy na jego tle zrobili szereg zdjęć grupom, małżeństwom i indywidualnie. U podnóża zamku była karczma, w której mogliśmy się posilić. Dalej, po przejechaniu niespełna 2 km, trafiliśmy do zamku w Bobolicach. Został zbudowany w XIV w. i należał do systemu obronnego zachodniej granicy państwowej. Był w części zniszczony przez Szwedów, później tylko częściowo zamieszkały i popadał w ruinę. W XIX wieku, w podziemiach zamku znaleziono skarb. Po II Wojnie Światowej mury zamku zostały częściowo rozebrane i wykorzystane do budowy drogi łączącej Bobolice z Mirowem. W pierwszych latach XXI w. na zlecenie przedstawicieli rodziny Laseckich rozpoczęto starania mające na celu uratowanie tego pięknego zabytku. Stworzono projekt rekonstrukcji i przystąpiono do jego odbudowy. Obecnie zrekonstruowany zamek można zwiedzać, ale my zadowoliliśmy się obejrzeniem go tylko z zewnątrz. Przed zamkiem zasięgnęliśmy informacji na temat dalszej drogi i kontynuowaliśmy wyprawę. Dopiero później okazało się, że gdybyśmy wybrali opcję powrotu do Mirowa, nie zatoczylibyśmy kilkukilometrowej pętli prowadzącej znów do Mirowa. Po drodze koło Urzędu Miasta w Niegowie spotkaliśmy pana, który wytłumaczył nam drogę i podarował mapki najbliższej okolicy. Z Mirowa dojechaliśmy do Podlesic. Tego dnia na rowerach pokonaliśmy wiele długich podjazdów, a na zjazdach pobijaliśmy życiowe rekordy prędkości. Nocleg mieliśmy zaplanowany w Podlesicach, w dwóch kwaterach prywatnych położonych blisko siebie. Zanim poszliśmy spać spotkaliśmy się wszyscy przy ognisku, przy którym rozmawialiśmy, opowiadaliśmy żarty i piekliśmy kiełbaski. Nasza gospodyni, która pełniła również stanowisko sołtysa, udzieliła nam wielu ciekawych informacji na temat wsi. Gdy ognisko zaczęło dogasać udaliśmy się na kwatery, gdzie toczyły się dalsze rozmowy.

Dzień 3. (środa, 30.04.2014r.)
Podlesice – Kroczyce – Siamoszyce – Pilica – Smoleń – Strzegowa – Wolbrom – Skała – Wola Kalinowska (dystans 68 km)

Dzień ten zaczął się troszkę inaczej niż pozostałe, a mianowicie wspólnym szykowaniem śniadania. Z zakupionych poprzedniego dnia od gospodyni jajek zrobiliśmy wspólnie jajecznicę dla naszej grupy i gości z Wągrowca. Szykowanie jak i sprzątanie po śniadaniu poszło bardzo sprawnie, ponieważ nie brakowało chętnych do pomocy. Posileni i pełni energii (a uprzednio spakowani) przed godziną 9.00 stawiliśmy się gotowi do wyruszenia w dalszą część naszej rowerowej wędrówki. Trasa wiodła malowniczymi szlakami wśród lasów, drogą pomiędzy polami. Niestety nie udało się uniknąć małych pomyłek i zawahań, ponieważ szlaki nie zawsze były właściwie oznakowane. Na początku przyszło nam zobaczyć Pałac w Pilicy stojący w otoczeniu ciekawego, choć zniszczonego starodrzewia. Świeci on pustkami i popada w ruinę. Następnie wszyscy udaliśmy się na zakupy, aby zrobić zapasy na świąteczny dzień. Po dłuższej jeździe dotarliśmy do ruin Zamku w Smoleniu (rezerwat przyrody). Zamek pochodził z XIII w. Najpierw funkcjonował jako drewniano-ziemna fortyfikacja, która uległa spaleniu. Z pożogi uratowała się wysoka kamienna wieża, do której dobudowano dom mieszkalny, dziedziniec i mury. W 1655 roku zamek spalili Szwedzi i w stanie ruiny dotrwał on do naszych czasów. Obecnie prowadzone są prace remontowe, toteż nasze zwiedzanie i oglądanie było ograniczone. Jednak każdy z nas wychwycił w ruinach zamku coś urokliwego, co uwiecznił na zdjęciach. Tradycyjnie nie zabrakło pamiątkowych grupowych zdjęć. Po zwiedzaniu i jednocześnie odpoczynku udaliśmy się w drogę. Dotarliśmy do miasta Wolbrom, gdzie miała miejsce dłuższa przerwa, spowodowana chęcią zjedzenia obiadu. W tym celu udaliśmy się na poszukiwanie właściwego lokalu. Zasięgnęliśmy opinii mieszkańców i tym sposobem dotarliśmy do restauracji mieszczącej się przy Urzędzie Miasta. Posileni ruszyliśmy dalej. Droga wiodła momentami pomiędzy przepięknymi, wysokimi skałami. Pod koniec dzisiejszej trasy czekał nas długi i dość stromy podjazd w okolicy Ojcowa – wydawało się, że nie ma końca – ale dzielnie daliśmy radę! Po całodniowych zmaganiach dotarliśmy do naszej bazy noclegowej tj. do Szkolnego Schroniska Młodzieżowego w Woli Kalinowskiej. Warunki w schronisku były bardzo dobre. Toalety, kuchnia i pokoje na wysokim poziomie. Spaliśmy w kilkuosobowych pokojach, co wieczorem sprzyjało wspólnym rozmowom, wymienianiu spostrzeżeń i żartów. Późnym wieczorem nadszedł czas na upragniony sen dający odpoczynek i ukojenie dla strudzonych rowerzystów. Nasze rowery przenocowały bezpiecznie zamknięte w holu schroniska.

Dzień 4. (czwartek, 01.05.2014r.)
Wola Kalinowska – Rabsztyn – Klucze – Ogrodzieniec – Podzamcze – Karlin (dystans 58 km)

Kolejny dzień naszej wyprawy rozpoczęliśmy dosyć wcześnie, ponieważ niektórzy członkowie grupy nie mogli dospać. Każdy uszykował sobie śniadanie oraz prowiant na drogę. Następnie popakowaliśmy bagaże i tradycyjnie przed godziną 9.00 zwarci i gotowi czekaliśmy na hasło do odjazdu wydawane przez naszego komandora Tadeusza. Po wyjściu przed schronisko okazało się, że dzień przywitał nas przepiękną, słoneczną, można powiedzieć iście letnią pogodą. Na początku było bardzo przyjemnie, ponieważ mieliśmy do pokonania długi (dla odmiany) zjazd, który doprowadził nas pod skałę zwaną Maczugą Herkulesa. Nazwa ta pochodzi od kształtu skały. Jej wysokość to 25 metrów. Zbudowana jest z twardych wapieni skalistych i znajduje się na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego. Związane są z nią różne legendy – Maczuga Herkulesa stoi jakby do góry nogami, ustawiona tak ponoć przez samego diabła na życzenie Twardowskiego pod Zamkiem Pieskowa Skała. Od 1933 roku na jej szczycie widnieje metalowy krzyż wielki na 2 metry. Upamiętnia on pierwsze wejście na Maczugę. Dziś wspinaczka jest zabroniona, ale chętnych śmiałków nie brakuje. Żeby tradycji stało się zadość, zrobiliśmy sobie na jej tle piękne zdjęcia całej naszej rajdowej grupy. Następnie zwiedziliśmy pokrótce zamek, weszliśmy na bastion, który stanowi wspaniały punkt widokowy. Niestety muzeum było nieczynne pomimo dużej ilości zwiedzających. Następnym zamkiem na Szlaku Orlich Gniazd jaki mieliśmy okazję zobaczyć, był Zamek w Rabsztynie pochodzący z XIV wieku. Spalony i ograbiony przez Szwedów w czasie potopu w 1657r. nie odzyskał już nigdy dawnej świetności. Pod koniec XVII w. opuszczony stopniowo popadał w ruinę. Kolejnym przystankiem w naszej rowerowej podróży była miejscowość Podzamcze, gdzie spędziliśmy mnóstwo czasu. Na początku każdy chciał zjeść obiad, co nie było łatwym zadaniem. Ogrom ludzi zwiedzających i szukających posiłku tak jak my, spowodował bardzo długie czekanie na posiłek w pobliskich lokalach, co zniechęciło niektórych z nas. Były też miejsca, w których po prostu jedzenie się skończyło. Następnie udaliśmy się zwiedzać Zamek Ogrodzieniec, wznoszący się na Górze Zamkowej na wysokości 515,5 m n.p.m. Aby wejść na dziedziniec zamkowy trzeba było zakupić bilet. W sezonie odbywają się tam imprezy, turnieje rycerskie, spotkania z duchami i koncerty. Na obszarze zamku można też zwiedzić Muzeum Zamkowe, Salę Tortur. W zamkowych podziemiach powstała Karczma Rycerska. Przy samym zamku dostępny jest Park Miniatur, Park Linowy, Skalne Miasto, Tor saneczkowy, oraz Park Doświadczeń Fizycznych. Każdy zwiedzający niezależnie od wieku znajdzie tam coś dla siebie. Nie brakowało również dużej ilości straganów z pamiątkami i różnymi gadżetami. Pełni wrażeń po około dwugodzinnej przerwie wyruszyliśmy w kierunku Karlina. Po drodze mijaliśmy fermę strusi. Po niedługim czasie dotarliśmy do naszej bazy noclegowej, a mianowicie do Szkolnego Schroniska Młodzieżowego w Karlinie. Mieliśmy do dyspozycji dwie sale 16 osobowe z łóżkami piętrowymi. Korytarz stanowił część kuchenno-jadalną, na którym stały stoły z ławkami, gdzie przyrządzaliśmy i jedliśmy kolację. Miejsce to sprzyjało wspólnemu integrowaniu się poprzez rozmowy i żarty. Późnym wieczorem okazało się, że do schroniska dotarło kilka młodych harcerek, które dołączyły (szczególnie ku uciesze panów) do jednej z sal noclegowych. Oczywiście nie obyło się bez żartów i pogaduszek na ich temat. Warto też dodać, że nasi wierni towarzysze (rowery) ”spały” na jednej z sal. Zmęczeni, ale szczęśliwi zasnęliśmy z myślami o tym, co też ciekawego przyniesie nam jutro.

Dzień 5. (piątek, 2.05.2014r.)
Karlin – Morsko – Włodowice – Żarki – Złoty Potok (dystans 47 km)

Opuściliśmy bazę noclegową w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym „Jarzębina” w Karlinie o godzinie 9. Tego dnia o poranku zmieniła się pogoda. Było chłodniej. Początkowo z Karlina kierowaliśmy się na Morsko. Po półgodzinnej jeździe dotarliśmy w okolice jednego z najpiękniejszych ostańców skalnych jakie występują na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej tj. Okiennika Wielkiego (Dużego). Jego charakterystyczną cechą jest olbrzymi otwór, znajdujący się na szczycie. Swój obecny kształt zawdzięcza wietrzeniu skał, które spowodowało, że do dzisiejszych czasów przetrwały tylko najtwardsze jego fragmenty. Zrobiliśmy specjalny postój, bo kilka osób chciało się bliżej przyjrzeć wspinaczkowemu obiektowi. W międzyczasie próbowaliśmy pomóc 17-letniemu rowerzyście, który złapał „gumę”. Nie pomogło dwukrotne łatanie i musiał wezwać pomoc. Około godziny 11 dotarliśmy do ruin rycerskiego zamku „Bąkowiec”, który prawdopodobnie powstał w XIV wieku wzniesiony przez rodzinę Włodków. Zamek zbudowano na wyniosłej skale na planie nieregularnego wieloboku o powierzchni około 500 m2. W XVII w. zaczął popadać w ruinę. Po południowej stronie wzgórza zamkowego zachowały się resztki muru, przy którym w latach 1927-1933 architekt Witold Czeczott wzniósł kamienny budynek mieszkalny. Dziś w otoczeniu ruin zamku znajduje się ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy „Morsko”. Tu spotkaliśmy (po raz drugi) Pawła – tłumacza z Warszawy, który prowadzi swój fotoblog w sieci. Był on samowystarczalnym w podróży rowerzystą. Zaprezentował specjalnie dla Eugeniusza i Romana wyposażenie roweru i pokazał jak można łączyć np. podróżowanie z pracą na komputerze, zasilanym baterią słoneczną umieszczoną na bagażniku. W takiej atmosferze opuściliśmy Mirowskie Skały i pojechaliśmy przez Włodowice do miasta Żarki. Pokonanie kilkusetmetrowego wzniesienia z długim podjazdem dało się nam we znaki. Zrobiliśmy postój na szczycie, na tzw. wypłaszczeniu górki, aby zebrać się razem, bo niektórzy podjeżdżali wolniej a inni prowadzili rowery. Zatrzymaliśmy się również na Starym Rynku w Żarkach. Historyczny rynek sięgał korzeniami kilka wieków wstecz, a zrewitalizowany został w 2009r. Wyglądał bardzo ładnie i zachęcał do spotkań mieszkańców i turystów takich jak my. Za radą mieszkańców postanowiliśmy zjeść obiad w restauracji Kuchnia Polska „Smak”. Polecamy podróżnym to miejsce kulinarne, bo było smacznie, czysto, przestrzennie (taras) i na każdą kieszeń. Po obiedzie i po zrobieniu zakupów na świąteczny dzień wyruszyliśmy w dalszą drogę. Około godziny 16 zameldowaliśmy się w bazie noclegowej tj. Regionalnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli „WOM” w Złotym Potoku. Był to najlepszy nocleg na szlaku do tej pory. Czas wolny tego dnia niektórzy z nas przeznaczyli jeszcze na spacer, aby obejrzeć obiekty charakterystyczne dla miejscowości. Były to: staw Amerykan zlokalizowany w dolinie, na rzece Wiercicy. Nosił nazwę, którą pierwotnie nadał mu Zygmunt Krasiński w 1857 roku – „Staw Gorzkich Łez”. (Tu Zygmunt wypłakiwał się po śmierci swojej 4-letniej córeczki Elżbietki.) Kiedy minął okres żałoby Raczyńscy zmienili nazwę na AMERYKAN na cześć senatora amerykańskiego, który przywiózł zalęgową partię ikry pstrąga tęczowego z Ameryki do Złotego Potoku w 1881r. Bardzo piękny był Pałac Raczyńskich z 1856r. oraz Dwór Krasińskich z 1826r. W miejscowym lokalu „Rumcajs” można było zakosztować niezwykłych smaków grzańca.

Dzień 6. (sobota, 3.05.2014r.)
Złoty Potok – Janów – Przyrów (św. Anna) – Mstów – Częstochowa (dystans 56 km)

Na szlak wyruszyliśmy jak zwykle o godz. 9.00. W ten ostatni dzień prognoza pogody była niekorzystna. Było zimno i kropił deszcz. Komandor Tadeusz poinformował, że jeżeli zacznie padać na dobre to trasa ulegnie zmianie. Początkowo pojechaliśmy doliną Wiercicy. Po półgodzinnej jeździe rozpadało się i było zaledwie +4 stopnie Celsjusza. Zmuszeni byliśmy zmienić trasę i jechać drogą krajową 793 a potem 786. W deszczu, który przybierał na sile dotarliśmy do miejscowości Przyrów. Na rynku wykorzystaliśmy zadaszony przystanek autobusowy do założenia peleryn przeciwdeszczowych i uzupełnienia organizmu w napoje i kalorie. Niestety nie zwiedziliśmy Świętej Anny. W Mokrzeszu był konieczny postój, aby jedna z rowerzystek przemoczona i wyziębiona przesiadła się do wozu technicznego i pojechała w kierunku Częstochowy. Nastroje w grupach rowerowych były jak na istniejące warunki dobre. W odległości 13 km od Częstochowy przestało padać. Do bazy noclegowej tj. Domu Zakonnego Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Częstochowie dotarliśmy około godziny 14. Mimo zmiennej aury byliśmy jeszcze na Jasnej Górze. Tego dnia przed godziną 18 wszystkie rowery zostały zapakowane na dwie przyczepki i gotowe do drogi powrotnej. Naszym opowieściom nie było końca po tak atrakcyjnych, szczęśliwych dniach, aż siostra musiała nam przypominać, że dawno minęła godzina 22.00.

Dzień 7. (niedziela, 4.05.2014r.) powrót do domu
Częstochowa – Szczerców – Sieradz – Kalisz – Września

Tego dnia była wczesna pobudka. Za oknem zupełnie inna pogoda, świeciło słońce. Uczestniczyliśmy we mszy św. w tutejszej Kaplicy i zjedliśmy wspólne śniadanie w jadalni Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Jedzenie było smaczne i urozmaicone. Po śniadaniu przedstawiciele grup rowerowych Wrześni i Wągrowca dziękowali komandorowi Tadeuszowi za wszystko, co dla nas przygotował. Dostał gromkie brawa. Padły propozycje nowych wspólnych wyjazdów. Posileni, uduchowieni wsiedliśmy do przygotowanych dzień wcześniej 6 samochodów. O godz. 9.30 opuściliśmy Dom Zakonny Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Częstochowie i ruszyliśmy w kierunku Wrześni. Z uwagi na holowanie 2 przyczepek z rowerami wybraliśmy trzy drogi wojewódzkie i jedną drogę krajową tj. DW483, DW480, DK12, DW442. Za Opatowem był krótki postój na stacji paliw ORLEN w celu uzupełnienia paliwa i sprawdzenia stanu mocowań przewożonych 18 rowerów. Postój obiadowy zrobiliśmy około godziny 13.00. Zatrzymaliśmy się na parkingu przydrożnego Baru Roter w Opatówku. Na 56 km od Kalisza, a tuż przed Pyzdrami prawe koło przyczepki z rowerami złapało tzw. gumę. Artur z Wągrowca wystawił trójkąt na drodze, a Mirek i Roman założyli kamizelki podejmując się dodatkowego zabezpieczenia ruchu na okoliczność wymiany koła. Komandor Tadeusz natomiast wymieniał oponę i po 40 min. ruszyliśmy dalej. Do Wrześni dotarliśmy około godz. 16.45. Na parkingu koło Twojego Marketu witali nas Mieciu, Dawid i Roman K., którzy wracali z rajdu w Poznaniu. Po rozładunku rowerów i pożegnaniach nasi przyjaciele z KTR Pałuki Tour udali się do Wągrowca. Żegnaliśmy się słowami „Do zobaczenia na rowerowych szlakach”.

A oto krótkie podsumowanie naszego wyjazdu Szlakiem Orlich Gniazd:
Dystans rowerowy łącznie – ok. 308 km
Dystans wozu technicznego – ok. 370 km
Dojazd do Częstochowy – 6 samochodów oraz 2 przyczepki rowerowe.
Liczba uczestników – 23 osoby (11 z Wągrowca i 12 z Wrześni).
Drogi – głównie asfaltowe drogi lokalne, krajowe i wojewódzkie, a także drogi leśne, szlaki i ścieżki rowerowe.
Noclegi – 2 razy agroturystyka, 2 razy schroniska młodzieżowe, 1 raz ośrodek szkoleniowy, 1 raz dom zakonny w Częstochowie.
Wyżywienie – we własnym zakresie, raz wspólne ognisko, raz wspólne śniadanie integracyjne.
Rowery – trekkingowe męskie i damskie (koła 26”, 28”).
Mapy – „Jura Krakowsko-Częstochowska” wyd. Compass (skala 1:50 000).

Grażyna, Magdalena, Roman