Świat jest książką i ci którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę” – św.Augustyn

Woliński Park Narodowy i nie tylko…

Aktywny wypoczynek, poznawanie nowych miejsc i kontakt z przyrodą, z pozycji siodełka rowerowego jest naszą pasją i źródłem niezapomnianych wrażeń. Podążając za powyższymi myślami 9 osobowa ekipa z naszego Klubu, w dniach 15 – 18 czerwca wybrała się do Wolińskiego Parku Narodowego. Wyjazd długo planowany, doskonale przygotowany i niecierpliwie wyczekiwany. A było tak…

Dzień 1 – zaślubiny z morzem

W końcu nadszedł – upragniony, czerwcowy długi weekend. W czwartkowy poranek o godz. 4.45 zebraliśmy się na parkingu przy Twoim Markecie we Wrześni. Zapakowaliśmy rowery na busa z przyczepką i pojechaliśmy do Poznania – było to możliwe dzięki pomocy o. Józefa z Biechowa.

Tam po szybkim i sprawnym wypakowaniu rowerów udaliśmy się na peron 4, gdzie czekał podstawiony pociąg PolRegio relacji Poznań-Kołobrzeg. W pociągu ze względu na ilość naszych rowerów musieliśmy podzielić się na dwie grupy. O godz. 6.29 pociąg ruszył. W drogę oprócz bagaży i rowerów zabraliśmy ze sobą solidną dawkę dobrego humoru i radosne uśmiechy. Podróż koleją trwała 5 godzin. Wielu wypełniało ten czas odsypiając wczesną pobudkę – zbierając siły na dalszą część dnia. Oczywiście było wiele zabawnych sytuacji i ciekawych rozmów. Tak oto śpiąc lub gwarząc około południa dotarliśmy do Kołobrzegu. Miasto przywitało nas pięknym słońcem, morskim zefirkiem oraz hałaśliwymi mewami. Po kilkunastu minutach, byliśmy gotowi do jazdy. Jeszcze szybkie spojrzenie na trasę i jazda. Pierwszym punktem były odwiedziny i obiad u naszego przyjaciela Mateusza Adamczyka w MOSiR Milenium w Kołobrzegu. W trakcie smacznego posiłku mieliśmy okazję przywitać się i porozmawiać z Mateuszem i jego partnerką oraz powspominać początki działalności naszej grupy rowerowej. Następnie wybraliśmy się na rowerowy spacer po Kołobrzegu, aby poznać jego ciekawą i burzliwą historię – oto jej krótki rys:

Mianowicie Kołobrzeg zwany dawniej Colobrega to jedno z najstarszych miast na Pomorzu Zachodnim. Istniało już w VIII wieku, gdy funkcjonował gród obronny słynny na całe Pomorze (pierwotna lokalizacja na terenie dzisiejszej wsi Budzistowo). Wczesnośredniowieczna lokalizacja grodu nie miała nic wspólnego z dzisiejszymi granicami miasta. Stary Kołobrzeg znajdował się wyżej rzeki Parsęty, na prawobrzeżnym wzgórzu, około czterech kilometrów od linii Bałtyku. Otoczony wodami rzeki i rozległego bagniska oraz wałem drewniano – ziemnym, dostatecznie chronił mieszkańców. Miejscowa ludność słowiańska zajmowała się łowieniem ryb i rzemiosłem, ale najbardziej znaczącym zajęciem było warzenie soli, czyli jej produkowanie. Prowadzono je na wyspie, w pobliżu ujścia rzeki, gdzie ze źródeł wypływały wody solankowe. Sława Salsa Cholbergiensis czyli Miasta Solnego, jak nazywa go kronikarz Thietmar ( początek XI w.) sięgała wtedy daleko. Ranga jego wzrosła jeszcze bardziej, gdy władca Polski Bolesław Chrobry i cesarz Niemiec Otton III, na Zjeździe w Gnieźnie w roku 1000, ustanowili tamże arcybiskupstwo oraz trzy biskupstwa w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Było to ważne wydarzenie nie tylko o znaczeniu religijnym, lecz także politycznym. Łączyło ze sobą ziemie polskie, przy całkowitej aprobacie przyjaznego Polsce cesarza Niemiec.

Kołobrzeg to miasto z ponad tysiącletnią historią położone nad Bałtykiem. Toczyło się o nie wiele bitew w różnych wojnach od podboju Kołobrzegu przez Bolesława Krzywoustego poprzez wojnę 30-letnią, wojny napoleońskie po II wojnę światową. Właśnie w marcu 1945r. rozegrała tu się największa bitwa uliczna stoczona przez Wojsko Polskie w tej wojnie. Miasto na rozkaz Hitlera ogłoszono miastem-twierdzą i miało być bronione do ostatniego naboju i ostatniego żołnierza. Niemcy dobrze wiedzieli, że Kołobrzeg jest wrotami Bałtyku i jeśli stracą to portowe miasto, to stracą również możliwość ewakuacji swoich oddziałów z Kurlandii i Prus Wschodnich – zatem tak zaciekle go bronili i odpierali ataki przez 14 dni. Skutki tej ostatniej bitwy widać do dzisiaj, szczególnie w architekturze miasta.

Rozpoczęliśmy od wizyty w porcie, przy latarni morskiej i spaceru wzdłuż redy. Reda to obszar znajdujący się przed wejściem do portu morskiego, z wyznaczonymi torami wodnymi oraz płytkim i odpowiednim rodzajem dna umożliwiającym zakotwiczenie statków oczekujących na wejście do portu. Na redzie dokonywane są również przeładunki (odlichtunek) na barki z jednostek o zanurzeniu zbyt dużym, aby mogły z pełnymi ładowniami wejść do portu.

Po zejściu z redy udaliśmy się promenadą w kierunku pomnika „Zaślubiny Polski z Morzem” z 1963 r., który upamiętnia zaślubiny Polski z morzem w marcu 1945 r. Tam zostawiliśmy rowery i zeszliśmy na plażę, aby „zanurzyć” się w morzu. Ubrani jednolicie w nasze, charakterystyczne stroje wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie plażowiczów. Wielokrotnie słyszeliśmy sympatyczne wypowiedzi na temat Browaru FORTUNA. Po kilkudziesięciu minutach przeszliśmy dalej w kierunku molo. Tam skosztowaliśmy lodów i złapaliśmy oddech przed dalszym spacerowaniem.

Kolejnym punktem na mapie dnia była monumentalna Bazylika Katedralna pw. Wniebowzięcia NMP. Świątynia rzymskokatolicka wybudowana w XIV w stylu gotyckim, halowa, pięcionawowa. Na pamiątkę wielkich wojen: trzydziestoletniej, siedmioletniej i z roku 1807, które najbardziej zrujnowały miasto, w części wieżowej wmurowano kule armatnie z tych okresów. Od 1972 konkatedra diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Indywidualnie i w ciszy kontemplowaliśmy jej przebogate w symbolikę i zabytki wnętrze. Jednym z najcenniejszych elementów historycznych przechowywanych w świątyni jest gotycki świecznik siedmioramienny z 1327 roku – jest jedynym w Polsce i jednym z pięciu na świecie zachowanych gotyckich kandelabrów. Posiada imponujące wymiary: wysokość – 4 m, rozpiętość ramion – 380 cm, waga – ponad 900 kg. Swoim kształtem kołobrzeski świecznik nawiązuje do wyglądu żydowskiej menory. Różni się od niej materiałem z jakiego został wykonany (brąz zamiast złota) oraz faktem że składa się on z kilku części (menora powinna być wykuta z jednego kawałka metalu). Świecznik niesie ze sobą rozbudowany program ideowo-symboliczny. Następnie nasze kroki skierowaliśmy do neogotyckiego Ratusza. Okazały dwukondygnacyjny budynek w kształcie litery C zrobił na nas duże wrażenie. Gmach zbudowany na piwnicach z XV wieku, przypomina wyglądem średniowieczny zamek obronny. Udekorowany jest wieżyczkami i blankowaniem. Pośrodku główna wieża z zegarem, herbami Kołobrzegu i Polski. Przed ratuszem znajduje się pomnik – kula ziemska obracająca się na poduszce wodnej.

Dalej pojechaliśmy na Skwer Pionierów, gdzie znajduje się piękna fontanna, która powstała w latach 70. XX wieku. Trzeba przyznać, że prezentuje się znakomicie. Kształtem przypomina kwiat lotosu. Mieszkańcy nazywają ją „szczękami naczelnika”. Drugą równie ciekawą w formie jest fontanna na Placu 18 marca przypominająca kształtem polny dmuchawiec. Czas szybko mijał i ok. godz. 17.00 zajechaliśmy ponownie do restauracji naszego przyjaciela Mateusza w MOSiR Milenium w Kołobrzegu. Tam czekała na nas przepyszna kolacja. Opowiedzieliśmy Mateuszowi o naszych wrażeniach z objazdu kurortu. W okolicach godz. 19.00 nadszedł czas wyruszenia na trasę, aby dotrzeć na nocleg w Trzebuszu. Podziękowaliśmy Mateuszowi i Ewie za gościnę, jeszcze pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy w drogę. Przed nami tylko 30 km. Szlakiem wyznaczającym nam drogę była Eurovelo R10. Odcinek, którym jechaliśmy był niezwykle ciekawie wytyczony. Przebiegał wzdłuż wybrzeża, całkiem blisko morza, większość lasem. Po drodze mijaliśmy nadmorskie miejscowości i ośrodki wypoczynkowe, np.: Grzybowo, Dźwirzyno, Rogowo i Mrzeżyno. Zbliżała się godz. 21., kiedy dotarliśmy do Trzebusza. Nocleg ulokowany był na trasie między Trzebiatowem a Mrzeżynem w Gospodarstwie Agroturystycznym Domki Letniskowe Trzebusz. Piękne miejsce na relaks i wypoczynek. Cicho, spokojnie, sympatyczni i mili Gospodarze. Do naszej dyspozycji były 4 domki, kuchnia i łazienki. Było też miejsce do integracji i wspólnego biesiadowania, z którego chętnie skorzystaliśmy. Atrakcją był stały mieszkaniec pobliskiego słupa – bocian o imieniu Kuba. Serdecznie polecam to miejsce wszystkim turystom. Tego dnia przejechaliśmy 38 km – może to i mało, ale nie o ilość kręconych kilometrów tu chodzi.

Dzień 2 – dorsz, flądra a może turbot…?

Ranek przywitał nas pochmurną, ciepłą i mżawkową aurą. Mimo to dobry humor dopisywał wszystkim. Zjedliśmy szybkie śniadanie i po chwili przygotowań byliśmy gotowi do trasy. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z Gospodarzami. Przed nami krótki odcinek dość ruchliwą drogą do Trzebiatowa. Niestety nie mogliśmy się w nim zatrzymać, gdyż byliśmy umówieni na konkretną godzinę z przewodnikiem w Niechorzu, do którego dotarliśmy ok. godz. 10. Niechorze to bardzo ładna nadmorska miejscowość wypoczynkowa, położona malowniczo w przesmyku między jeziorem Liwia Łuża a Bałtykiem. Tu zatrzymaliśmy się w Muzeum Rybołówstwa Morskiego.

Jest to bardzo ciekawe miejsce, które powstało z inicjatywy lokalnej ludności zgromadzonej wokół głównego pomysłodawcy – byłego rybaka Henryka Gmyrka. Najważniejszym celem placówki jest szerzenie wiedzy o miejscowej kulturze rybackiej, zarówno wśród licznie odwiedzających Gminę Rewal turystów jak i stałych mieszkańców. W muzeum dzięki sympatycznej Pani Przewodnik usłyszeliśmy wiele interesujących rzeczy dotyczących historii Niechorza oraz rybołówstwa. Dowiedzieliśmy się co to jest oktant i włok oraz jak wygląda koleń, czyli rekin bałtycki. Obejrzeliśmy także film ukazujący pracę i sytuację rewalskich rybaków dawniej i dziś. Na koniec przyjrzeliśmy się wystawie czasowej, zatytułowanej „Stary Rewal” – gdzie zestawiono stare fotografie z wykonanymi współcześnie w tych samych miejscach.

W przylegającej do jeziora, starszej części wsi, można spotkać dawne zagrody i kamieniczki rybackie z XVIII i XIX wieku z ozdobnymi bramami wjazdowymi. Największym zabytkiem miejscowości jest zespół latarni morskiej wybudowany w latach 1863-1866. Do zespołu prócz latarni, zaliczany jest także dom latarników, dwa budynki gospodarcze, a także ogród z murowanym ogrodzeniem i furtkami. Z racji, że kolejka na latarnię była bardzo długa – jak za dawnych czasów do rzeźnika 🙂 odpuściliśmy wejście na wieżę. Jako, że wyjrzało słońce i zrobiło się gorąco, postanowiliśmy wyjść na klif i zejść na plażę. Widok jaki zobaczyliśmy robił wrażenie. Napełnieni wiedzą zdobytą w Muzeum oraz wrażeniami wzrokowymi poczuliśmy głód. Udaliśmy się więc do smażalni ryb, poleconej przez miejscowych, aby skosztować bałtyckich specjałów. Wszak być nad morzem i nie zjeść ryby? Muszę przyznać, że smażalnia, którą poleciła Pani Przewodnik była naprawdę dobra – dla mnie osobiście była to istna uczta dla podniebienia. Tylko trudno było się zdecydować – dorsz, flądra czy turbot…?

Uraczeni morskimi przysmakami ruszyliśmy dalej R10 – mijając po drodze Rewal – do Trzęsacza. Na miejscu zwiedziliśmy równie ciekawe Multimedialne Muzeum na Klifie w Trzęsaczu. Za pomocą nowoczesnych technologii została nam opowiedziana historia Ruin Kościoła w Trzęsaczu, znaczenie 15 południka, na którym leży Trzęsacz, tajemnicza legenda o Zielenicy, a także zobaczyliśmy, jak na przestrzeni wieków toczyła się walka człowieka z żywiołem, jakim niewątpliwie jest morze.

Kiedy wyszliśmy z muzeum, niespodziewanie spotkaliśmy Panią Ewę z Browaru Fortuna, która była mile zaskoczona, że nas spotkała – zresztą nam również było miło i sympatycznie. Śmiało można powiedzieć – jaki ten świat mały.

Potem udaliśmy się na klif, gdzie przyjrzeliśmy się wspomnianym ruinom kościoła.

Ruiny kościoła w Trzęsaczu to pozostałość po wybudowanym na przełomie XIV i XV wieku gotyckim kościele pw. św. Mikołaja. Świątynia pierwotnie wzniesiona w odległości ok. 1,8-2 km od brzegu morza, pośrodku wsi, uległa zniszczeniu w wyniku procesów abrazyjnych. Do dzisiaj zachowała się jedynie południowa ściana kościoła znajdująca się u szczytu klifu.

Weszliśmy też na specjalną stalowo-żelbetową platformę widokową umożliwiającą obserwację morza, plaży oraz ruin gotyckiego kościoła. Platforma zawiera taras widokowy na wysokości 20 m n.p.m. oraz schody umożliwiające zejście na plażę. Lecz z racji, że pogoda zrobiła się nieciekawa, gdyż zaczęło ogromnie wiać, a od zachodu nadciągały potężne deszczowe chmury zdecydowaliśmy, aby udać się w kierunku Łukęcina. Na nocleg dotarliśmy około godz. 18, a licznik wskazywał 48 km.

Łukęcin to mała miejscowość wypoczynkowa między Pobierowem a Dziwnowem. Lokalizacja wśród lasu iglastego oddzielającego morze od miejscowości dodaje powietrzu żywicznych aerozoli, jakie razem z morskim jodem pozytywnie wpływają na nasz układ oddechowy. W Łukęcinie naszą bazą był dom zakonny Ojców Paulinów i parafia p.w. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, która istnieje od 1998 roku.

Ojcowie przyjęli nas bardzo ciepło i serdecznie. Oprócz pokoi udostępnili nam kuchnię, stołówkę i miejsce do grilla. Wieczorem pogoda popsuła się jeszcze bardziej – od morza bardzo silnie wiało, dlatego też wieczór upłynął nam przy wspólnym grillowaniu. Spotkaliśmy się też z bratem Robertem, który kilka lat temu był w Biechowie. Przed godziną 22 zakończyliśmy nasze wspólne biesiadowanie, aby nabrać sił na nowy dzień. Spoglądając przez okno na nocne niebo szliśmy spać z nadzieją, że wiatr przegoni deszczowe chmury. W nocy niemiłosiernie padało, jakby ktoś lał wodę wiadrami z nieba.

Dzień 3 – aleją gwiazd

Sobotni poranek, rozpoczął się wspólnym śniadaniem, modlitwą w klasztornej kaplicy oraz błogosławieństwem, udzielonym przez Ojca Piotra – nowego proboszcza miejscowej parafii. O godz. 8 wyjechaliśmy na trasę. W dalszym ciągu poruszaliśmy się europejskim szlakiem wzdłuż wybrzeża. Jednak zanim opuściliśmy Łukęcin, zajrzeliśmy na moment na tutejszą plażę. Morze było groźne i mocno wzburzone przez silny sztormowy wiatr. Na szczęście jazda lasem, który osłaniał nas od morza była przyjemna i komfortowa. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do Dziwnowa, przejechaliśmy obok portu jachtowego oraz pokonaliśmy słynny most zwodzony. Otwarcie mostu umożliwia przepłynięcie cieśniną Dziwną jednostkom pływającym. Podniesienie przęsła zwodzonego otwiera kanał żeglugowy o szerokości 16 metrów. Tym sposobem wjechaliśmy na wyspę Wolin. Opuściliśmy na chwilę R10 – przez Międzywodzie, a następnie Kołczewo dotarliśmy do Wisełki. Tutaj zatrzymaliśmy się na chwilę w miejscu naszego noclegu, aby zakwaterować się i zostawić zbędny bagaż. Po godzinnej przerwie ruszyliśmy na dalszy ciąg tego dnia. Naszym celem był punkt widokowy na górze Gosań, która znajduje się na terenie Wolińskiego Parku Narodowego.

Góra Gosań, wznosi się na 95 m n.p.m. i należy do górzystego rejonu wyspy czyli Pasma Wolińskiego.

Oddalona jest około czterech kilometrów od miejscowości Międzyzdroje, przy trasie nr 102. To najwyższe wzniesienie na naszym wybrzeżu, choć nie najwyższe na samej wyspie wolin (Grzywacz – 115 m n.p.m.). Dojście na punkt widokowy było dobrze oznakowane i z szosy prowadziła nas na szczyt ok. 400 metrowa ścieżka. Choć był to krótki odcinek, dał nam się we znaki. Podczas wspinaczki podziwialiśmy piękną, otaczającą nas, starą buczynę. Na szczycie znajdują się resztki artyleryjskiej wieży obserwacyjnej i bunkry. Najpiękniejszy był jednak zapierający dech w piersi widok. Mogliśmy stąd podziwiać panoramę Międzyzdrojów i Świnoujścia, a także pobliskiego, już niemieckiego, miasteczka Ahlbeck – no i oczywiście morze. Obdarzeni „sokolim wzrokiem” mogli dostrzec w wodach Bałtyku wrak zatopionego w 1945 roku niemieckiego statku. Na szczęście pogoda zmieniła swoje pochmurne oblicze i reszta dnia zapowiadała się bardzo ciepła i słoneczna.

Nasyceni pięknym widokiem i pełni pozytywnych wrażeń, udaliśmy się do Międzyzdrojów. Nasz wjazd do kurortu znów okazał się robić furorę wśród mijanych ludzi. Najpierw jednak udaliśmy się nad Jezioro Turkusowe położone kilka kilometrów dalej w Wapnicy. Dojazd wiódł malowniczą pagórkowatą wstęgą obok jeziora Wicko Małe. Niedługo potem byliśmy na miejscu. To piękne jezioro bajkowo położone wśród buczynowych drzew, jest jedną z największych atrakcji Wolińskiego Parku Narodowego. Obeszliśmy je dookoła, aby na południowym wysokim brzegu jeziora zwanym Piaskowa Góra – rzucić okiem na jezioro, Wapnicę i Pagórki Lubińsko-Wapnickie.

Powierzchnia jeziora wynosi 6,74 hektara, a jego głębokość to 21,2 m. Ponieważ lustro wody leży na wysokości 2,6 m n.p.m., jezioro tworzy kryptodepresję o głębokości 18,6 m p.p.m. W miejscu dzisiejszego Jeziora Turkusowego, jeszcze w czasach niemieckich, znajdowało się wyrobisko kopalni kredy (porwak lodowcowy) pracującej na potrzeby dużej cementowni Quistorpa w pobliskim Lubinie. Po zakończeniu II wojny światowej Rosjanie dokonali demontażu znajdujących się tu urządzeń. Wyrobisko zaczęło napełniać się stopniowo wodą. W 1948 r. władze polskie postanowiły wznowić eksploatację złoża: wypompowano wodę, sprowadzono niezbędne maszyny i urządzenia. Kopalnia funkcjonowała do 1954 r., kiedy to ze względu na wyczerpywanie się złoża i rosnące trudności z pozyskiwaniem kredy (wyrobisko stawało się coraz głębsze) zakończono jego eksploatację. W jeziorze występuje zjawisko krasowe. Nazwa jeziora pochodzi od niebieskawo-zielonej barwy lustra wody wywołanej rozszczepieniem światła słonecznego w czystej wodzie i odbiciem refleksów od białego podłoża kredowego z zalegającymi na dnie związkami węglanu wapnia. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy bunkrze – muzeum – Poligon Broni V-3. Zwiedziliśmy jedyną w Polsce ekspozycję tajnej broni niemieckiej V-3, z okresu II wojny światowej. Ekspozycja jest niezwykła, gdyż jest umiejscowiona w bunkrze, gdzie były składowane pociski V-3. W pobliżu bunkra znajdują się pozostałości stanowisk ogniowych tych pocisków.

No i wróciliśmy do Międzyzdrojów. Przypięliśmy rowery na deptaku i udaliśmy się na spacer słynną Promenadą Gwiazd zwaną potocznie Aleją Gwiazd – na wzór tej hollywoodzkiej. Aleja Gwiazd powstała w 1996 roku, kiedy to podczas Festiwalu Gwiazd pierwsze znane osobistości polskiej sceny kulturalnej odcisnęły swoje dłonie w pamiątkowych płytach. Wielu z nas wypatrywało swoich ulubieńców. Tak doszliśmy do plaży, na której spędziliśmy dłuższą chwilę brodząc po kolana w wodzie, choć znalazł się odważny do kąpieli w morzu. Następnie przespacerowaliśmy się po molo, które sięga 395 metrów w głąb morza, a na końcu zwieńczone jest przystanią pasażerską o nośności 70 ton. Podczas tego spaceru spotkaliśmy wycieczkę seniorów z Miłosławia, których bardzo uradował nasz widok. W końcu wszyscy zgłodnieliśmy, więc udaliśmy się na smacznego smażonego dorsza – ale w bocznej uliczce, przespacerowaliśmy z dala od promenadowego zgiełku „celebrytów” i komercji. Nadszedł czas, aby udać się w kierunku noclegu do Wisełki. Wyjeżdżając z Międzyzdrojów czekała nas miła niespodzianka – 10% podjazd – krótki, ale nieźle dający w kość. Dalej jechaliśmy w samym sercu WPN niedaleko zagrody żubrów, leśnymi duktami Eurovelo R10. Niestety każdorazowe próby przystanięcia choćby na chwilę kończyły się zmasowanym atakiem komarów i innych latających „stworów”, więc bardzo sprawnie i szybko pokonaliśmy 12 km odcinek. Tak zajechaliśmy do SSM „Siedemdziesiątka” w Wisełce. Na miejscu szybka toaleta, zakupy na kolację i po 21 wyszliśmy spacerem na plażę zobaczyć zachód słońca. Niesamowite widoki i przeżycia. Było super! Dzień zakończyliśmy wspólnym biesiadowaniem przy kolacji. Na tym zakończyliśmy przedostatni dzień naszej wyprawy. Tego dnia pokonaliśmy 65 km.

Dzień 4 – Ahoj! Świnoujście

Niebo było prawie bezchmurne i słoneczne, co zapowiadało piękny dzień. Pierwszym punktem na 30 km mapie dzisiejszego dnia było Muzeum Przyrodnicze Wolińskiego Parku Narodowego w Międzyzdrojach. Zwiedzaliśmy je indywidualnie, każdy ze swoim przewodnikiem – elektronicznym guide’m.

Bogata i interesująco zaaranżowana ekspozycja przybliżyła nam różnorodność przyrody Wolińskiego Parku Narodowego. Mogliśmy tu z bliska obejrzeć charakterystyczne dla tego obszaru ekosystemy wraz ze specyficznymi dla nich przedstawicielami fauny. Naszą szczególną uwagę zwróciły wystawy przedstawiające środowisko nieleśne i wodne. Podejrzeliśmy polującego bielika niosącego upolowaną ofiarę, atakujące bataliony czy też odpoczywające na brzegu morza foki. Poznaliśmy też ekosystemy leśne wraz z gatunkami specyficznymi dla całej wyspy Wolin jak: jeleń, sarna, dzik czy lis. Stanęliśmy też oko w oko z największym ssakiem Europy czyli żubrem. Zwróciliśmy też uwagę na wystawę geologiczną i etnograficzną. Muzeum jest bardzo ciekawe i warte zobaczenia.

Wzbogaceni zdobytą wiedzą ruszyliśmy do Świnoujścia, przez Las Międzyzdrojski. Po drodze minęliśmy Podziemne Miasto i wieżę Goeben – (wybudowana w latach trzydziestych XX w. na wyspie Wolin bateria ciężkiej artylerii nadbrzeżnej przeznaczonej do zwalczania okrętów liniowych na Zatoce Pomorskiej). Niestety zbyt mała ilość czasu spowodowała, że poznanie wspomnianych miejsc musieliśmy odłożyć na kiedy indziej. Tym sposobem, znaleźliśmy się w Świnoujściu. Wjechaliśmy wprost na nowo wybudowany gazoport. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do Fortu Gerharda – Muzeum Obrony Wybrzeża.

Tam, przeszliśmy prawdziwą szkołę rekruta. Zwiedziliśmy fortecę pod opieką pruskiego żołdaka. Dzięki temu oprócz niezwykłej historii tego miejsca, mogliśmy doświadczyć na własnej skórze jak wyglądało życie i służba wojskowa w takim forcie. Oj, nie były to „bułki z masłem”. Fort Gerharda – zwany również Fortem Wschodnim, to jeden z fortów Twierdzy Świnoujście. Należy do najlepiej zachowanych XIX wiecznych pruskich fortów nadbrzeżnych w Europie. Fort wybudowano w połowie XIX wieku. W chwili budowy stanowił jedno z dwóch kluczowych dzieł Twierdzy Świnoujście. Położony na wschodnim brzegu cieśniny Świny fort miał bronić wejścia do portu. Wzniesiono go w sposób charakterystyczny dla fortyfikacji pruskich tego okresu. Zbudowano go na planie pięcioboku a załamane czoło (skierowane ku wschodowi) oraz barki tworzyły wały ziemne ze stanowiskami artylerii. W szyi zbudowano potężną dwukondygnacyjną reditę artyleryjską oraz ceglane mury. Od 2001 fortalicja jest siedzibą historycznego Komendanta Twierdzy Świnoujście (ostatniego pruskiego komendanta w Europie) i koszarami 3 batalionu 34 Pułku Fizylierów im. Królowej Szwedzkiej Wiktorii. Muzeum zgromadziło liczne eksponaty związane z życiem żołnierzy – umundurowanie, armaty, przedmioty użytkowe, różne rodzaje broni, dokumenty – dotyczące historii Twierdzy Świnoujście. Pobyt w tym miejscu wywarł na nas ogromne wrażenie – oprócz poznawania historii, było dużo śmiechu, zabawnych sytuacji oraz dobrej zabawy. Na zakończenie prowadzący Żołdak dokonał symbolicznego przyjęcia nas do służby w pułku fizylierów i wystrzelił salut armatni z wiwatówki. Fajnie było, ale cóż… czas ruszać dalej.

Pojechaliśmy do będącej tuż obok Latarni Morskiej Świnoujście. Zaparkowaliśmy rowery i udaliśmy się na jej szczyt pokonując ponad 300 krętych schodów. Wysiłek to konkretny, ale warty dla zachwycających widoków. Latarnia morska w Świnoujściu jest najwyższą tego typu budowlą nad Bałtykiem, a także jedną z najwyższych na świecie. Jej wysokość sięga blisko 65 metrów, a samo światło wyniesione jest 68 metrów nad poziom morza. Jej budowę rozpoczęto w 1854 r
Kiedy zeszliśmy z wysoka na ziemię, udaliśmy się do portu, aby przeprawić się promem do właściwej części miasta, na wyspie Uznam. Wykonaliśmy tam krótką rundę honorową ulicami tego fascynującego i ciekawego miasta-uzdrowiska. Czas bardzo szybko uciekał i koniec naszego pobytu zbliżał się wielkimi krokami, więc resztę czasu jaki nam pozostał wykorzystaliśmy na zakupy żywnościowe. Następnie przeprawiliśmy się promem z powrotem na drugą stronę rzeki Świny, aby zjeść obiad i ze spokojem załadować się do pociągu. Podróż powrotna i pakowanie rowerów, to była istna przygoda. Całe szczęście, że mieliśmy wcześniej zabukowane bilety z gwarancją przewozu rowerów. Mnogość pasażerów spowodowała, że kierownik pociągu miał nie lada orzech do zgryzienia. Czas powiedzieć: Ahoj Świnoujście! O godz. 17.13 ruszyliśmy do Szczecina Dąbia, w którym musieliśmy ekspresowym tempem przemieścić się na sąsiedni peron, przy którym stał pociąg do Poznania. Ułamki sekund decydowały o tym, czy zdążymy. Nawet jeden z naszych kolegów z pośpiechu pomylił składy i „chciał jechać” do Szczecina 😉 Koniec, końców szczęśliwie udało się nam zająć miejsca. W czasie jazdy przyszedł czas na pierwsze podsumowania i refleksje dotyczące naszego wyjazdu. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że był to bardzo dobry i niesamowity czas spędzony
razem – fajni ludzie i atmosfera, dużo radości i dobrego humoru, że trzeba takie wyjazdy organizować. Tak sobie gwarząc i trochę odsypiając, czas szybko nam zleciał – przed 22. byliśmy w Poznaniu. Podobnie jak poprzednio przyjechał po nas o. Józef z Biechowa. We Wrześni byliśmy ok. 23.

Podsumowując. Bardzo dobry i rewelacyjny wspólny wypad nad morze. Wyprawa super przygotowana i opracowana. Wielkie brawa dla Grażyny i Jagody, które zorganizowały nam ten wyjazd, a także dla Miecia, który opracował trasę i poprowadził nas bezpiecznie do celu – wielkie dzięki, za wszystkie atrakcje, noclegi i cudowne trasy. Łącznie pokonaliśmy 180 km. Może to nie wiele, ale jak już wspomniałem wcześniej, nie o kręcenie kilometrów tu chodziło. Chcieliśmy odpocząć od codzienności i pozwiedzać. Najważniejsze i najcenniejsze podczas tej wyprawy był fakt, że byliśmy Razem. Udało nam się zintegrować i stworzyć bardzo dobrą i serdeczną atmosferę – jej trafnym odzwierciedleniem są słowa piosenki zespołu Luxtorpeda „Silna Lina”.

Oto jej fragmenty:

Razem jesteśmy siłą,
Osobno, jakby nas nie było
Skałą jesteśmy razem
Jedność, to być naprawdę

Stadami ruszamy, kruszymy mur
Dzielimy chleb, dzielimy ból
Słabi są silni siłą silniejszych
Każdy jest ważny, nikt nie jest pierwszy

Wiele słabych nici razem
To jedna silna lina!

Tekst Filip

fot. Roman i Filip
Źródła:

Wikipedia – Kołobrzeg, Niechorze, Trzęsacz

Miasto Kołobrzeg – strona www.

Muzeum Rybołówstwa Niechorze

Niechorze.pl

Muzeum Mulimedialne na Klifie w Trzęsaczu

lukecin.com.pl

lukecinpaulini.pl

Woliński Park Narodowy

Muzeum Obrony Wybrzeża